We’ve updated our Terms of Use to reflect our new entity name and address. You can review the changes here.
We’ve updated our Terms of Use. You can review the changes here.

O Ksi​ę​ciu Gotfrydzie Rycerzu Gwiazdy Wigilijnej

by Żegota Lichy Płomień

/
  • Streaming + Download

    Includes high-quality download in MP3, FLAC and more. Paying supporters also get unlimited streaming via the free Bandcamp app.

      name your price

     

1.
Czarne chmury a za nimi ściany deszczu Purpurowe pioruny od których nieboskłon pękał w pół galopujące na skrzydłach wichury Dnie czarne jak noce a noce jasne jak dnie Dni poprzedzające Wilię Bożego Narodzenia Lecz oto – koniec trzeciego dnia bezchmurne niebo rozświetliło słońce I delikatną pieszczotą budziło każdego niby w samym sercu wiosny Wybył z swych domostw lud i począł gromadzić się na podworcu zamkowy pewien że dobrą nowinę usłyszy niebawem I gdy pierwsza gwiazda wzeszła na niebo królewski herold wkroczył na krużganek niosąc nowinę radosną: „Niech nam żyje Książę Gotfryd Syn i dziedzic pana naszego!” Tysięczny tłum zakrzyknął radośnie... I zamarł nagle w milczeniu Bowiem wieczorne niebo przeciął gołąb śnieżnobiały a za nim gnał jastrząb, czarny jak noc Gołąb krąg zatoczył nad głowami oniemiałego tłumu i przez okno wleciał do zamku a w ślad za nim jastrząb okrutny Przeleciał gołąb przez tuzin komnat ostatkiem sił wpadł do komnaty królewskiej gdzie książę Gotfryd w objęciach swej matki spoczywał Na wezgłowiu królewskiego łoża spoczął gołąb umęczony szaleńczą ucieczką a jastrząb oprawca juże chciał rzucić się na niego Wtem! Książę Gotfryd otworzył oczy a zgromiony książęcym spojrzeniem jastrząb w tył głowę odrzucił, targnięty spazmem strachu o lirę uderzył wiszącą na ścianie i martwy padł na posadzkę Zatrwożył się wielce Król Widząc ten splot zdarzeń niezwykły Przywołał wnet Mistrza królewskiego prosząc, by wyjawił sens owych znaków boskich „Bacz jednak” rzekł Król do Mistrza „byś tylko to co w księgach i gwiazdach wyczytasz ogłosił nic nie dodając, ni nie ujmując dla pochlebienia, czy dla uspokojenia serca mego” Obiecał Mistrz tak uczynić i nie zwlekając do komnaty swej ruszył Trzy dni i trzy noce Mistrz w księgi i gwiazdy spoglądał Czwartego dnia opuścił swą komnatę by stanąć przed królewskim obliczem Król w sali tronowej dostojnie zasiadał otoczony kwiatem swych wasali i rycerstwem najznamienitszym Mistrz nie zwlekając Począł przepowiednię swą głosić W napięciu i uniesieniu słuchali wszyscy słów Mistrza gdyż niezwykłe i straszne były to słowa Powiadał Mistrz, że Gotfryd największym rycerzem zostanie jakiego świat dotąd widział Nim to nastąpi jednak, żywot księcia w trudy i troski miał obfitować Gdy skończył mistrz przepowiednię swą głosić Powstał książę Gerald, brat królewski i tronu niedoszły dziedzic Furia w jego oczach szalała gdy słowa obelżywe począł w stronę Mistrza miotać „Podstępny stary głupcze! Jak śmiesz o zdradę i zbrodnię mnie posądzać! Wiedz, że gdyby nie królewski majestat Już dawno o głowę bym cię skrócił!” Przepowiedział Mistrz bowiem, że książę za młodu rodziców utraci a następnie w wieży odległej uwięziony zostanie przez krewnego i opiekuna Mistrz za nic jednak miał sromotne słowa Geralda Z twarzą kamienną wyrzekł słowa takie: „Astrologiem jestem i głoszę jeno to com w księgach i gwiazdach wyczytał Prawdzie i mądrości służę jedynie A przed Królem przysiągłem żadnej prawdy nie taić” To rzekłszy, skłonił się Mistrz nisko w stronę Króla i odszedł
2.
Prędko miała się spełnić przepowiednia Mistrza Bowiem niedługo po tym, jak Gotfryd konia dosiadł po raz pierwszy Wrogie wojska najechały królestwo jego Ojca I choć zdołał Król uchronić swe ziemie przed wrogiem Własnego życia uchronić nie zdołał Gdyż jeden z niedobitków wrogiej armii Za drzewem zdradziecko przyczajony zdołał oszczep śmiertelny wprost w królewskie serce posłać gdy armia królewska już odwrót brała Maszerował milczący orszak żałobny na płaszczach niosąc poległego monarchę A gdy na królewski zamek dotarli Królowa, małżonka widząc martwego martwa padła w objęcia swych służek Rozpaczał dwór cały wielce po stracie tej nieopisanej W jednym tylko sercu radość się tliła a było to nikczemne serce księcia Geralda Ledwo żałoba po królewskiej parze minęła kazał Gerald sługusom swym zabrać Księcia Gotfryda i uwięzić w odległej wieży nad morzem położonej Głosił Gerald, że w trosce o zdrowie chorowitego Księcia zsyła go do nadmorskiej posiadłości by go powietrze morskie krzepiło i kurowało Lecz w skrytości serca swego nikczemnego liczył Gerald że od niewygód i samotności prędko zemrze osierocony malec A jemu, Geraldowi, wnet przypadnie prawo do korony Miesiące mijały a Gotfryd samotny wiódł żywot w celi swej nadmorskiej Towarzyszką jedyną była mu wierna jego Lira (ta sama. co onegdaj uśmierciła złowrogiego jastrzębia) i ptaki latające po nieboskłonie Obserwował je Gotfryd marząc by i jemu skrzydła były dane a wraz z nimi – wolność upragniona Aż w końcu pewnego razu... Do celi Gotfryda wleciała Jaskółka Podskoczył do niej uradowany Książę Lecz wnet dostrzegł ranne skrzydło ptasie Zrozumiał wnet Gotfryd że hultaj jakiś zuchwały musiał biedną Jaskółkę kamieniem w skrzydło ugodzić a ona, ranna, ostatkiem sił do gotfrydowej wieży doleciała Opatrzył Książę ranę i przez kilka dni pielęgnował Jaskółkę Sypiała na Księcia piersi i okruszki z jego palców dziobała Wydobrzała Jaskółka w końcu czułym świergotem pożegnała Księcia i odleciała, choć wcale niedaleko Bo już następnego dnia Obudził Gotfryda szum dziwny Wyjrzał za okno, a tam... ptaków ujrzał tysiące których skrzydła i grzbiety tworzyły puszysty kobierzec rozpostarty tuż pod oknem wieży Zaświergotały ptaki, wołając: „Gotfrydzie, zima nadchodzi! Lecimy do ciepłych krain Leć i ty z nami!” Pochwycił więc Książę swą Lirę i nie zwlekając zbyt długo przez okno wyskoczył i spoczął na ptasim kobiercu I zaczął się lot wspólny Ptaków – ku krajom ciepłym a Księcia – ku wolności Lecieli tak i lecieli Książę malutki a pod nim ptaków tysiące Nad nimi przestwór niebieski Pod nimi toń morska Nim się obejrzał Książę więzienie jego stało się malutką plamką majaczącą gdzieś w oddali hen! daleko z nimi Czując niesioną przez wiatr wolność począł Książę pieśń dziękczynną śpiewać Śpiewał doniośle i czysto Sławiąc Świętą Opatrzność i wyroki jej dobrotliwe A wraz z Gotfrydem śpiewać zaczęły ptaki i śpiewali wszyscy razem tak dostojnie i pięknie że i z morskich toni stworzenia podwodne I z niebiańskich sfer Anioły świetliste słuchały uważnie pieśni Gotfryda I sam święty Piotr Bram Niebieskich strzegący w pieśni Gotfryda się zasłuchał Aż w końcu zmożony Gotfryd usnął na ptasich skrzydłach A ptaki przeleciawszy morze Złożyły Księcia śpiącego na górskim pastwisku *** Przez następne lata pośród górali wesołych wiódł Gotfryd sielski żywot pastuszka przygód przy tym mając niemało Ale o tem innym razem przyjdzie nam opowiedzieć
3.
Czy widzieliście kiedy umarłe kamienie? Czy widzieliście perły omdlałe w matowej bieli? Szmaragdy, co nie mienią się już zielenią morza? Wyblakłe rubiny, które nie lśnią już krwistą czerwienią? Czy widzieliście kiedy, słuchacze drodzy umarłe kamienie? W umarłych kamieniach zatraca się człowiek żądzą wiedziony żądzą przywrócenia życia, przywrócenia blasku tym które blask utraciły bezpowrotnie Taka zgubna żądza zawładnęła tym który sam władał niezliczonym bogactwem i niezliczonymi zastępami dostojnych rycerzy i hrabiów Wielki Król, którego potem zwano Zygmuntem Wspaniałym Pośród nocy bezsennej Odnalazł w lochach swego zamku umarłe kamienie i z pomocą upadłych magów i ich zakazanych rytuałów przywrócił umarłym kamieniom blask A był to blask złowieszczy i spaczony jak gdyby ognie piekielne tańczyły zaklęte w kamieniach W szaleństwie swym postanowił Król utkać z kamieni naszyjnik i podarował go swej córce, Roksanie Od tej chwili nieszczęsnej nie zaznała Królewna snu spokojnego i co noc dręczona była straszliwymi koszmarami W koszmarach tych kamienie spoczywające na szyi Królewny unosiły ja w górę i porywały w szaleńczy taniec Królewna wirowała pośród pustki jadowicie zielonej i zimnej a kamienie, urosłe do rozmiarów gigantów, krążyły dookoła Królewny zawodząc pieśń potępieńczą Królewny zaś pierś dziewiczą na przemian rozrywał to krzyk przerażenia to szloch gorzki a bezsilny Trwało to długie tygodnie Królewna nie mogąc snu spokojnego zaznać zdawała się w oczach gasnąć i konać powoli Błagała Ojca, by zabrał od niej swój dar przeklęty lecz głuchy był Król na te prośby szaleństwo umysłem jego władało Aż pewnej nocy gdy umarłe kamienie znów porywały bezbronną Królewnę w wir diabelskiego tańca Pojawił się znikąd – Baranek Skoczył dostojnie przez pustkę jadowicie zieloną I kamień największy i najszkaradniejszy Rogami ugodził, niby w serce godząc Ustał wir tańca, niby nożem ścięty A szmaragd diabelsko zielony Rozpękł się na dwoje Bulgot przy tym wydając szkaradny Baranek, jak się pojawił, tak znikł nagle I znikły kamienie, i pustka zielona I spadać poczęła Królewna w pustkę jasną i świetlistą I skończył się zły sen niepostrzeżenie jak noc którą świt szary w cichości zastaje Leżała Królewna w swym łożu rzeźbionym na pierzynie puszystej a chłodnej a tuż przy łożu, na posadzce leżał naszyjnik przeklęty strzaskany Oddychała Królewna spokojnie nie duszona już więcej przez umarłe kamienie i nim się spostrzegła znów w sen zapadła spokojny i cichy pierwszy taki od wielu dni choć zdało się niby że od lat wielu
4.
Czy widzieliście kiedy umarłe kamienie? Czy widzieliście perły omdlałe w matowej bieli? Szmaragdy, co nie mienią się już zielenią morza? Wyblakłe rubiny, które nie lśnią już krwistą czerwienią? Czy widzieliście kiedy, słuchacze drodzy umarłe kamienie? W umarłych kamieniach zatraca się człowiek żądzą wiedziony żądzą przywrócenia życia, przywrócenia blasku tym które blask utraciły bezpowrotnie Taka zgubna żądza zawładnęła tym który sam władał niezliczonym bogactwem i niezliczonymi zastępami dostojnych rycerzy i hrabiów Wielki Król, którego potem zwano Zygmuntem Wspaniałym Pośród nocy bezsennej Odnalazł w lochach swego zamku umarłe kamienie i z pomocą upadłych magów i ich zakazanych rytuałów przywrócił umarłym kamieniom blask A był to blask złowieszczy i spaczony jak gdyby ognie piekielne tańczyły zaklęte w kamieniach W szaleństwie swym postanowił Król utkać z kamieni naszyjnik i podarował go swej córce, Roksanie Od tej chwili nieszczęsnej nie zaznała Królewna snu spokojnego i co noc dręczona była straszliwymi koszmarami W koszmarach tych kamienie spoczywające na szyi Królewny unosiły ja w górę i porywały w szaleńczy taniec Królewna wirowała pośród pustki jadowicie zielonej i zimnej a kamienie, urosłe do rozmiarów gigantów, krążyły dookoła Królewny zawodząc pieśń potępieńczą Królewny zaś pierś dziewiczą na przemian rozrywał to krzyk przerażenia to szloch gorzki a bezsilny Trwało to długie tygodnie Królewna nie mogąc snu spokojnego zaznać zdawała się w oczach gasnąć i konać powoli Błagała Ojca, by zabrał od niej swój dar przeklęty lecz głuchy był Król na te prośby szaleństwo umysłem jego władało Aż pewnej nocy gdy umarłe kamienie znów porywały bezbronną Królewnę w wir diabelskiego tańca Pojawił się znikąd – Baranek Skoczył dostojnie przez pustkę jadowicie zieloną I kamień największy i najszkaradniejszy Rogami ugodził, niby w serce godząc Ustał wir tańca, niby nożem ścięty A szmaragd diabelsko zielony Rozpękł się na dwoje Bulgot przy tym wydając szkaradny Baranek, jak się pojawił, tak znikł nagle I znikły kamienie, i pustka zielona I spadać poczęła Królewna w pustkę jasną i świetlistą I skończył się zły sen niepostrzeżenie jak noc którą świt szary w cichości zastaje Leżała Królewna w swym łożu rzeźbionym na pierzynie puszystej a chłodnej a tuż przy łożu, na posadzce leżał naszyjnik przeklęty strzaskany Oddychała Królewna spokojnie nie duszona już więcej przez umarłe kamienie i nim się spostrzegła znów w sen zapadła spokojny i cichy pierwszy taki od wielu dni choć zdało się niby że od lat wielu
5.
Na ten czas zostawmy Księcia Gotfryda i podróż jego przy boku królewskim Odwiedźmy za to królestwo którym Gotfrydowi pisane władać było a którego stryj go pozbawił Gerald okrutny i niecny Złym i podłym był władcą Gerald, Batogiem nazwany Tak lud go prosty a biedny nazywał po cichu w swych chatach Gdyż nie było wśród chłopstwa człowieka który by nie niósł na plecach śladów po pańskich razach przez sługów Geralda mierzonych Gdy tylko tron objął Gerald zarządził prawo surowe każące każdemu chłopu wszystek swej pracy owoców wyrzekać się i oddawać na rzecz spichlerzy królewskich A ludność całą Królestwa obłożył daninami tak wysokimi że każdego człeka pozbawiał niemal wszystkiego Odtąd nie było już po wsiach ludzi wesołych a wolnych a jeno wyzuci z godności niewolni słudzy despoty Spichlerze królewskie, otoczone murami grubymi były pełne jak nigdy dotąd tak jak i skarbiec królewski Lecz poza murami pałacu głód wielki szalał i bieda Spracowani ludzie ledwie okruszek jakowyś drobny do ust mogli włożyć A Gerald okrutny gdy lud danin należytych nie zdążał wypłacać tedy wioski i grody napadał i grabił je jak zwykły bandyta Ciemiężył lud Gerald okrutnie od batów, ni od miecza, ni od stryczka nie stroniąc niósł się po polach i łąkach płacz gorzki i lament ludzi złamanych, chorych i biednych Kto sił miał dosyć – przeżywał Kto słabszy był – konał marnie pracą i głodem zmożony Wsłuchajmy się w tenże lament! Wsłuchajmy i płaczmy też gorzko! Próbował kapłan niejeden lud ciemiężony pocieszyć pieśnią podniosłą a boską na nic się jednak to zdało gdyż strawa duchowa nie starcza gdy trzewia głód trawi śmiertelny Latami trwała niewola i końca jej widać nie było Plon coraz mniejszy przynosił Lud spracowany okrutnie Lecz Gerald nikczemny i podły W gniew jeno większy popadał I kijów kazał wymierzać wciąż więcej, i więcej, i więcej Tak ślepy był z niego despota I tyran, i kat ludu swego Lecz pękło coś któregoś dnia wezbrała złość, jak wzbiera szkwał Okowy zerwać pragnie lud zaciska pięść, chce ruszyć w bój! Niech powie dobry Stwórca nam czy godzi się Królewskich bram dostąpić siłą, przelać krew? To budzi się wolności zew! Do boju idź! złakniony krwi nie będzie więcej pan nas bił nie będzie pracy naszych rąk odbierał nam, przysparzał mąk! Za procę chwyta, widły rwie ten każdy kto ma serce lwie Niechaj zawiśnie podły pan! Sromotny sprawca naszych ran Polami kroczy wezbrany tłum niech dobry Bóg da siłę mu! Niech prawość wróci do tych ziem Niech wróci wolność ludziom wszem Nie straszny nam rycerski but gdy wzbiera gniew, gdy męczy głód rozgniecie wściekła chłopska pięść tego, co skradł królewską cześć Spod zamku słychać kopyt stuk na tarczach czarny zionie kruk to rusza srogi Gerald w bój Niech trwa na wieki chłopski znój! Już widać groźne armie dwie tam chłopski strój, tu czarny miecz Już zaraz wojna spotka ich w powietrzu kurz, na ustach krzyk! Rycerskie lance idą w przód dosięgać łacno chłopskich głów i rdzawe widły wznoszą się kamienny młot powietrze tnie Padają martwe ciała w piach Och! będą wdowy tonąć w łzach! Polegnie dzisiaj panów gros i chłopów takiż czeka los Lecz nic! Wciąż chłopstwo siłę ma rycerskich lancy kruszą drwa od wzgórza nowa siła lgnie i z flanki zbrojny oddział rżnie Kto żyw, nie widział bitwy takiej gdzie pieszy chłop z zbrojnym rumakiem na równi w boju stanąć mógł pokazać moc widłowych kłów! Tak wznosi się wojenny gwar z rozgrzanych ostrzy bije żar Odpuścić nie chce żadna z stron Kto uciec chce, niech idzie won! Podnosi jeden z chłopów ryk rycerski dzielnie łamie szyk i chwyta! Któż uwierzyć może? Królewski zdobył on proporzec! To chłopów tryumf! Niech żyją nam jak strumień zmyli zbrojny szlam Już ich nie będzie pański but pognębiał, karcił, bił i szczuł Lecz cóż to jest? Gdzież wszyscy są? Nie stoi prosto żaden mąż Rozgląda się z proporcem chłop lecz każdy padł, jak zboża snop Śmiertelny był ów chłopów zryw pozostał jeno jeden żyw *** I tak oto zakończyło się dzielne powstanie ludu chłopskiego Czy jedna ta pamiętna bitwa wystarczy, by odwrócić gorzki los tych, którzy świat cały karmią swa pracą?
6.
Powróćmy tedy do historii Księcia Gotfryda i Króla Zygmunta Opuścił już orszak królewski górskie łąki i hale i wkroczył w niziny pochmurne Stąpały rumaki dostojne na grzbietach swych niosąc jeźdźców nobliwych Stąpały przez kraj chmurny i ponury niby przez światłość boską opuszczony Powietrze było morowe a ziemia spękana i sucha niespokojnie parskały rumaki i łbami kręciły nieufnie Zrównał się na swym koniu Gotfryd z rumakiem królewskim i w niewinnej, lecz śmiałej swej ciekawości do Króla z pytaniem się zwrócił „Mości Królu Zygmuncie, czy zdradzić mi możesz jakiż to powód jest smutku i rozpaczy twej córki?” „Ależ nie wiem tego, dostojny Gotfrydzie!” ozwał się Król tonem płaczliwym „Gdybym tylko mógł to wiedzieć być może zbędna by była twa pomoc Wszystko zaczęło się w dniu gdy wspaniały naszyjnik córce swej podarowałem z kamieni najszlachetniejszych utkany Od dnia tego zaczęła marnieć córka moja strapiona czymś jakby wielce i żałobą ogromną trawiona Lecz czy wspaniałe szmaragdy i perły świetliste mogły być źródłem jej cierpień? Rzecz to wszak niedorzeczna Z pewnością inny jakiś smutek musiał w sercu Roksany zagościć którego wyjawić mi była nie skora” „Cóż to były za kamienie, Królu?” zapytał Gotfryd głosem niespokojnym „Najwspanialsze! Znalazłem je niegdyś w komnacie zapomnianej w lochach zamku mego Choć blasku wówczas nie miały udało mi się blask im przywrócić Och, jakież były one wspaniałe!” „Czyżeś przywrócił, Królu, blask kamieniem które swój blask utraciły?” Zapytał Gotfryd głosem grobowym „Ależ tak, z pomocą wielkich mędrców udało mi się to zrobić” „Królu Zygmuncie! Jeśli co mówisz jest prawdą córka twa jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie jeśli na szyi nosi kamienie umarłe które do życia ktoś znów przywrócił! Pędźmy co sił do zamku Gdyż cudem będzie prawdziwym jeśli przy życiu wciąż trwa twoja córka!” Zamilkł jednakże Gotfryd zamilkł i orszak cały i stanął Oczom im bowiem ukazał się widok posępny i złowrogi Ze szczytu wzgórza ujrzeli pole Pole usłane ciałami Wielu leżało tam zbrojnych a też i wielu ludzi w proste łachmany odzianych Straszliwa bitwa musiała rozegrać się w tym miejscu Czy ostał się ktoś żywy pośród morza tych ciał umęczonych? Nikła była na to nadzieja Lecz oto na horyzoncie majaczyć zaczął samotny jeździec niechybnie w stronę orszaku zmierzający Gdy dystans z orszakiem skrócił rozpoznali w nim rychło rycerze posłańca z dworu Króla Zygmunta podążającego Dopędził do nich zdyszany i wyrzekł pośpieszne słowa z konia nie schodząc nawet: „Mości Królu Zygmuncie! Bogu dzięki, żeś z gór południowych już wrócił! Inaczej zgubieniśmy byli pewnikiem Tragedia na zamek twój spadła tragedia najgorsza z możliwych Wtargnął w zamkowe mury rycerz jak góra ogromny i jak noc czarny ciosem jednym mur zburzył i trupem położył pół straży Pędził na koniu kamiennym o oczach czerwonych jak ogień Och, Królu dobrotliwy! Wybacz nam niemoc naszą porwał ten rycerz diabelski córkę twoją, Roksanę” Nim zdążył się Król odezwać Zawołał Gotfryd doniośle „Gdzie zmierzał? Mów prędko! Dogonić go jeszcze zdołamy?” „Popędził ten jeździec piekielny na północ odległą i mroźną pod góry skaliste i strome Pędził jak gnany wichurą dogonić go nie mógł nikt z naszych” Nie mówiąc nic Gotfryd spiął konia i pędem się puścił przed siebie Na krzyki z orszaku był głuchy Pędził dwa dni i dwie noce Nie jedząc nic i nie pijąc Pędził i widział na ziemi ślady rumaka-olbrzyma Pod góry w końcu zajechał skaliste strome i ostre jak klinga miecza błyszczące w blasku bladego księżyca Zsiadł z konia Gotfryd niezłomny i już miał wspinaczkę rozpocząć Gdy nagle... cóż to! Zobaczył sarenkę malutką u stóp jego własnych leżącą „Biedactwo!” zakrzyknął Gotfryd „Zmarznięta być musisz nie lada” To mówiąc zdjął Gotfryd swój kożuch góralski i okrył sarenkę troskliwie „Dziękuję ci, Książę Gotfrydzie” szepnęła Sarenka cichutko „Lecz jak to? Ty mówisz? Skąd imię znasz moje, Sarenko?” „Dziś jest, Księciu Gotfrydzie Wigilia Narodzenia Bożego W tę noc wszystkie zwierzęta zyskują moc mowy ludzkiej na pamiątkę tego jak Chrystus, Syn Boży pośród nas na sianku się zrodził Wiedziałam od dawien już dawna że spotkamy się tej nocy, Książę Pisane jest tobie zdobyć szczyt tej góry Na szczycie zaś spotkasz Króla Króla Wichru i Cienia on więzi twoją Roksanę pisaną ci w gwiazdach od zawsze Tyś jest, Książę, Rycerzem zrodzonym pod Gwiazdą Wigilijną ty jeden pokonać go zdołasz Idź na przód! Nie zwlekaj! Lecz bacz również jak stąpasz ta góra śmiertelną jest górą nazwana” Opowiedziała Sarenka dokładnie jak wspinać się Gotfryd powinien na które ustępy uważać i które turnie omijać Skłonił się nisko Książę Gotfryd Złożył podziękowania serdeczne Sarenkę pozdrowił i ruszył Piął się wytrwale i pewnie W pamięci miał rady bezcenne Bez których rychło by śmierć go spotkała A gdy czuł, że z sił już opada spoglądał ku górze i widział jak gwiazda jaśnieje na niebie Gwiazda Wigilijna Widząc ją, wnet nowe siły wstępowały w Gotfryda otucha wielka serce jego krzepiła i wspinać mógł się dalej Lecz nagle wicher ogromny się zerwał i targał Gotfrydem potwornie niemalże w przepaść go strącając Przypomniał jednak Gotfryd słowa sarenki mówiące o rysie cieniutkiej ciągnącej się przez całą górę Powiedziała Gotfrydowi Sarenka że choć rysa ta wąska i ciasna się wydaje to gdy włożyć w nią dłoń dosyć drobną i sięgnąć dosyć głęboko to rozszerzy się wnet na tyle że postać niewielką pomieścić zdoła Tak też uczynił Gotfryd w rysie się skrył i przeczekał wichurę która całą górą trzęsła w posadach Jaśniał już szczyt przed Gotfrydem lecz jakby oddalał się wciąż „Baczyć musisz na magię Czarnego Króla” ostrzegała Sarenka „Gdy tylko do szczytu zbliżać się będziesz czary zwodnicze twe oczy będą mamić i wciąż cię od szczytu oddalać największa wtedy próba cię czeka, mój Książę Zmysły widzenia musisz wówczas porzucić i piąć się do góry na oślep członkom swym jedno ufając” Tak też uczynił Gotfryd oczy swe zamknął i piął się nie ważąc się oczu otworzyć Trwało to długo zbyt długo z sił zaczął Gotfryd opadać zwątpienie mu serce owiało czy aby na pewno właściwie poczyna? Skała wciąż gładszą się stawała i z trudem coraz większym znajdował Gotfryd oparcie dla swych dłoni zmęczonych i zmarzniętych Lecz wiedział głęboko w swym sercu że na marne wszystko pójdzie jeśli oczy tylko otworzy Więc wspinał się dalej wytrwale choć czuł że ostatek sił w nim pozostał i jeśli szczytu nie sięgnie z chwile to spadnie w przepaść czarną Postawił na szali Gotfryd całe swe życie niedługie „Jeśli zginąć mam, tedy zginę” pomyślał sprężył całe swe ciało kolana ugiął i skoczył do góry! swój los w ręce Boga składając Przeleciał kawałek i złapał krawędź głęboką i pewną nogę przewiesił od boku i całe ciało przerzucił I oto stanął na szycie Książę Gotfryd niezłomny A przed nim stał pałac ogromny z czarnej skały wzniesiony Przekroczył Gotfryd jego bramy i stanął przed Króla obliczem Króla, co Wichrem i Cieniem włada Król siedział na tronie jak góra wysokim w czarnym granicie wykutym Widząc Gotfryda zaczął Król czarny plugawym swym językiem przemawiać „Kimżeś jest, ludzka mrówko? Czego szukasz w mym pałacu? Zapewne przybyłeś tu oswobodzić Roksanę najpiękniejszą na świecie dziewicę Nic z tego, nędzny robaczku! Roksana zostanie mą żoną a ciebie zdmuchnę zaraz z tej góry!” To mówiąc dmuchać począł Król Wichru Uniósł się Gotfryd do góry jak piórko leciutkie na wietrze i lecieć począł w stronę rozwartych drzwi pałacu Lecz nagle okrzyk doniosły wydarł się z piersi Gotfryda i również począł on dmuchać w stronę czarnego Króla I runął Król ze swym tronem zmieciony Gotfryda podmuchem Zadziwił się Książę ogromnie swą siłą nadludzką i boską Lecz zaraz powstał Król straszny zamachnął się wielką swą pięścią i zmiażdżyć chciał prędko Gotfryda małego przy nim jak mrówka Lecz uniósł swe Gotfryd ramiona I pięść Króla wichru powstrzymał Odrzucił ją na bok z lekkością swym wrogiem boleśnie wstrząsając Przemówił znów Król Ciemności „Widzę, żeś silniejszy ode mnie musisz być Rycerzem Gwiazdy Wigilijnej i tej nocy nikt cię nie zmoże Nic to! W pałacu mym jest tysiąc komnat Uczynię cię niewidzialnym dla twej Królewny Roksany a ją niewidzialną dla ciebie Nie znajdziesz jej przez noc całą a rankiem twa siła przeminie” Tak rzekł Król Wichru Rzucił swój urok i skrył się w trzewiach pałacu Pozostał sam Gotfryd w ogromnej sali tronowej nie wiedział co począć powinien usiadł na zimnym kamieniu strapiony myślami chmurnymi Jednakże uszu jego dobiegać zaczął śpiew delikatny i cichy Podążać za nim jął Gotfryd Stąpając leciutko by nie uronić żadnego dźwięku A już gdy czuł, że się zbliża do źródła, z którego śpiew płynie wołać począł cichutko „Królewno Roksano, Królewno! Czy to ciebie słyszę, Królewno?” Wołał tak cicho i biegał przez ciemne pałacu komnaty Aż w końcu również usłyszał „Kim jesteś, ach kimże jesteś? Czy to ty Królewiczu baranku boży z mych snów?” I już byli blisko przy sobie jednakże nie mogli się ujrzeć postaci ich były ukryte czarem ciemności spętane I wtedy uklęknął Gotfryd oczy skierował tam gdzie Gwiazda Wigilijna jaśniała i począł się modlić gorąco „Dobry Panie Boże który na skrzydłach ptaków przez morze mnie przeprawiłeś który dałeś mi siłę obronić mój honor i życie przed gniewem rycerza zbrojnego Panie, który dałeś mi moc zdobyć tę górę diabelską i władcę jej złego pokonać Nie pozwól, Panie by zmogły mnie czary nieczyste! Jeśli ukarać mnie pragniesz tak uczyń Lecz spraw, dobry Panie, choć tyle By niewinną Królewnę ocalić” Poczuł wtem Książę Gotfryd że ramię ktoś jego szturcha I ujrzał oną Sarenkę co takie słowa wyrzekła: „Okryj się, Książę, swym płaszczem Dzięki uczynkowi twemu zyskał on moc szczególną” Przywdział Gotfryd swój kożuch I światłość nagle nastała I ujrzał Królewnę Roksanę od zawsze w snach jego tańczącą A ona ujrzała jego Gotfryda, Księcia-Baranka Którego też w snach swych widziała I który już raz ją ocalił I choć pierwszy raz się widzieli to czuli głęboko w swych sercach że znają się przecież od zawsze i na zawsze razem już będą I wyszli razem przed pałac gdzie góry już wcale nie było i pałac kamienny też zniknął stał jeno rumak Gotfryda cierpliwie nań dwoje czekając Zasiedli razem na konia i stąpać zaczęli powoli w stronę wschodzącego słońca I jadąc tak konno powoli zaczęli nieśpiesznie rozmawiać o Zaczarowanym Ogrodzie Zaczarowanym Ogrodzie w którym tysiące motyli tańczy w promieniach słońca
7.
Tu kończy się nasza opowieść choć to historii nie koniec gdyż później jeszcze i przedtem przygód wiele miał Gotfryd A w Zaczarowanym Ogrodzie gdzie Gotfryd z Roksaną mieszkają zamieszkał też grajek Żegota razem z Księżniczką Mariczką

about

Album ten zainspirowany został książką "O księciu Gotfrydzie, rycerzu gwiazdy wigilijnej", autorstwa Haliny Górskiej, polskiej pisarki i działaczki ruchu komunistycznego. Halina Górska urodziła się w Warszawie w roku 1898. W roku 1942 została rozstrzelana przez nazistów we Lwowie. W tym roku mija 80 lat od jej śmierci.

Każdemu z utworów towarzyszy historia spisana przez autora niniejszego albumu. Aby do niej dotrzeć, należy kliknąć zakładkę "lyrics", widoczną przy każdym utworze.

This album is inspired by a book "About Prince Gotfried, Knight of the Star of Bethlehem" by Halina Górska, polish writer and communist activist. Halina Górska was born in Warsaw in 1898. In 1942 she was executed by nazis in Lviv. This year marks the 80th anniversary of her death.

Every track is followed by a story written by the author of this album. To read the story, please click "lyrics" button visible next to each track. For now the story is available in polish only.

credits

released January 6, 2022

Twórcy:

W utworze pierwszym - gitarę dodatkową dograł Maćko z Poznania
Usłyszeć ją można w drugiej minucie
sekundzie pięćdziesiątej dziewiątej

W utworze szóstym - dron wiolonczelowy dograł Don Skrzyporro

Takoż i w utworze szóstym - śpiewy anielskie dograła
Księżniczka Mariczka
Okładkę również stworzyła Księżniczka Mariczka

Chwała niech im będzie na wieki!

Za wszystko inne odpowiada Żegota, Lichym Płomieniem zwany

license

all rights reserved

tags

about

Żegota Lichy Płomień Poland

contact / help

Contact Żegota Lichy Płomień

Streaming and
Download help

Report this album or account

If you like Żegota Lichy Płomień, you may also like: